Dzieciństwo i młodość w Krakowie. Opowieść Lusi Goldfinger-Szen

Tłumaczenie: Piotr Hyła

 

Dobra znajomość niemieckiego mojej matki Eugenii, wynika z faktu, że w monarchii austro-węgierskiej niemiecki był językiem powszechnym. Dodatkowo, jeśli chodzi o język polski, to był językiem wykładowym w szkole i na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, mieście urodzenia mojej matki, i w okolicznych miejscowościach. W domu rodzice rozmawiali po polsku. Pomimo, że moja matka pochodziła z rodziny ortodoksyjnej, w domu nie rozmawiano w jidysz, języku Żydów polskich. Był on również obcy dla mnie.

Jej dziadek, żołnierz armii austro-węgierskiej w czasie I wojny światowej, został zabity w jednej z bitew. Po jego śmierci, moja prababcia a jego żona, musiała w samotności opiekować się siódemką dzieci. Otrzymywała od rządu comiesięczną zapomogę, gdyż sama nie mogła utrzymać rodziny. Podczas jednej z wizyt cesarza Austro-Węgier w Krakowie, Eugenia przedstawiła mu swoje cierpienia. Cesarz na jej wołania odpowiedział pozytywnie i zezwolił jej na otwarcie Trafiki (sklepu sprzedającego tytoń). Aż do Moszego była pierwszą i jedyną Żydówką, która otrzymała takie pozwolenie, z powodu obowiązującego prawa które zabraniało Żydom zajmowania się sprzedażą tytoniu, z obawy, że przejmą tę dziedzinę handlu od Polaków.

Babcia ze strony mamy nosiła dwa nazwiska. Panieńskie Kranc oraz Brajfel po mężu. Jako że Polacy nie uznawali małżeństw zawartych zgodnie z prawem żydowskim, Żydzi rejestrowani byli w polskim urzędzie pod polskimi nazwiskami. Stąd użycie nazwiska Kranc, brzmiącego jak nazwisko niemieckie. Gdy pytano moją matkę o jej nazwisko, zwykła odpowiadać Kranc-Brajfel. Mojej babci urodziła się czwórka dzieci: trzy córki i syn

Mój ojciec, Henryk, również urodził się w Krakowie. Był jednym z piątki dzieci – dwóch córek i trzech synów…Jego rodzice, moi dziadkowie, zmarli po sobie, w wyniku chorób, w roku 1927, będąc zbyt młodymi. Obydwojga pochowano na cmentarzu na ul. Miodowej. Spośród wszystkich członków rodziny moich rodziców, ojciec był jedynym, który przeżył Zagładę.

           

Przed zaciągnięciem się do wojska mój ojciec uczył się w Szkole Handlowej, gdzie posiadł znajomość języka niemieckiego. Poznał język od podszewki, stając się w nim ekspertem. Gdy został zwolniony z wojska otrzymał pokaźny grant, za który zakupił gospodarstwo rolne niedaleko Krakowa. Rodzice zamieszkali tam po ślubie. Na farmie życie było spokojne i przyjemne. Zbyt spokojne, jak na gust mojej mamy. Ponieważ nie zaakceptowała ciszy i samotności życia na gospodarstwie, ojciec był zmuszony farmę sprzedać. Rodzice wrócili do Krakowa i zamieszkali w domu mojej babci od strony mamy, na ul. Kordeckiego, obok boiska sportowego Maccabi Kraków, gdzie wszystkie domy należały do Żydów.

Mieszkanie babci składało się z pokoju sypialnego, kuchni i łazienki – my zajmowaliśmy pokój, a babcia kuchnię. Ojciec zaczął pracę w biurze adwokackim jako koncypient. Z powodu inflacji straciły na wartości pieniądze, które zarobił na sprzedaży gospodarstwa. W domu zostały kosze pełne bezwartościowych banknotów. Ojciec nie odpoczywał i znalazł źródło utrzymania. Koniec końców zakończył pracę koncypienta i otworzył, na ul. Starowiślnej, sklep z kosmetykami i zabawkami dla dzieci. W budynku znajdowało się również kino oraz inne sklepy, wszystkie we własności żydowskiej. Ojciec kupował surowy materiał i sam przygotowywał produkcję chemiczną kosmetyków, które sprzedawał.

Urodziłam się 28 lutego 1921 roku. Po mnie urodził się mój młodszy brat Jurek (Jehuda), nazwany tak po dziadku ze strony ojca, oraz najmłodszy Marek (Mosze), noszący to imię po dziadku ze strony mamy. Tamte lata wspominam jako złotą erę naszej rodziny. Mama nas rozpieszczała, dbała o nasz wygląd oraz przejmowała się za każdym razem, gdy nam czegoś brakowało. Po narodzinach Marka udało nam się nawet zamieszkać w bardziej przestrzennym, trzypokojowym mieszkaniu.

Jak w większości rodzin żydowskich w Krakowie, tak i w naszej, pomocą domową nie zajmowała się Żydówka, lecz Polka z jednej z okolicznych wiosek. Miała na imię Kasia, mieszkała z nami i była kolejną córką – w pełnym znaczeniu tego słowa. Kasia i moje siostry pomagały mojej matce w moim wychowaniu. Karmiły mnie, myły i ubierały mnie, a nawet odprowadzały mnie do szkoły.

Moja rodzina była tradycyjna, a synagogę odwiedzaliśmy tylko w święta. Ojciec modlił się w Atlszulu – Starej Synagodze, zwanej również Synagogą Dużą. Mama modliła się w Synagodze Kupa, którą nazywano Nową Synagogą Dużą. Babcia modliła się w Synagodze Izaaka. Podział ten spowodowany był przez zwyczaj, że z ojca na syna przekazywano różne miejsca siedzące w synagogach. Nie wiem czy również w innych rodzinach rodzice modlili się w innych, jednak wiem, że ten zwyczaj sprawiał zwłaszcza nam, dzieciom, dużo radości, gdy biegaliśmy między wszystkimi synagogami, w których modlili się członkowie naszej rodziny.

Ja, będąc człowiekiem bardzo energetycznym, cały czas szukałam nowych źródeł utrzymania…Nasza sytuacja ekonomiczna była korzystna, lecz, jako że ojciec marnował sporą ilość pieniędzy, a obroty poczęły słabnąć, uległa pogorszeniu nasza sytuacja finansowa. Znowu pojawiły się trudności z utrzymaniem i było to tłem coraz ostrzejszych kłótni między rodzicami.

Pomimo trudności finansowych, każdego lata, zwykł ojciec wysyłać mamę oraz nas na wakacje do miasta Żabno, które znajdowało się obok Jordanowa, we wschodniej Polsce. Czasem było to inne okoliczne miasto, Rabka, znane ze słonych źródeł leczniczych, które pomagały przy krzywicy, na którą cierpiałam. Ponieważ byłam chorowitą jedynaczką, rodzina obdarzała mnie pełną uwagą, byłam oczkiem w głowie moich rodziców…

Gdy skończyłam 7 lat rodzice posłali mnie do podstawowej szkoły hebrajskiej, która znajdowała się obok Gimnazjum Hebrajskiego. Wraz z ukończeniem szkoły podstawowej poszłam uczyć się w gimnazjum. Te dwie szkoły, podstawowa oraz gimnazjum, były w tamtych dniach zlokalizowane w jednym budynku przy ulicy Brzozowej 7. Lecz w latach 30-tych gimnazjum przeniesiono do nowego budynku przy ulicy Brzozowej 5.

Nauka w gimnazjum, w każdej z klas, zaczynała się o godzinie ósmej rano. Ponieważ chcieliśmy zaoszczędzić na kosztach podróży, chodziliśmy pieszo. Spacer trwał około pół godziny i dlatego musieliśmy wstawać o godzinie szóstej.

Program nauki zawierał pierwsze cztery lata szkoły podstawowej, sześć lat tzw. małego gimnazjum oraz dwa lata tzw. gimnazjum dużego (liceum) [począwszy od roku szkolnego 1934/35 wprowadzono w Polsce reformę podstawy nauczania elementarnego oraz średniego. Na skutek tego zmienił się również podział w szkole hebrajskiej. Zamiast czterech klas szkoły podstawowej, było ich sześć; w szkole średniej cztery klasy „małego gimnazjum”, zamiast ośmiu oraz dwie klasy liceum (dużego gimnazjum).

W małym gimnazjum uczyliśmy się Tanahu, hebrajskiego, gramatyki i literatury hebrajskiej oraz modlitw – przedmiotu nauczanego oczywiście po hebrajsku. Resztę nauczano w języku polskim…Wymagano dyscypliny oraz kształcono w sposób rygorystyczny. Uczniowie naruszający zasady szybko znajdowali się poza gimnazjum, a Ci, których osiągnięcia pod koniec roku szkolnego nie były wystarczające – zmuszeni byli powtarzać rok. Wszyscy nasi nauczyciele posiadali wykształcenie akademickie, a większość z nich nosiła tytuł doktora…

Na koniec nauki gimnazjalnej organizowano egzaminy i ten, kto do nich przystąpił otrzymywał dokument zwany „małą maturą”. Dokument, który wydawała szkoła, zapewniał kontynuację nauki w dużym gimnazjum, które w roku 1924 otrzymało rządowe uznanie, a w roku 1926 przeprowadzano w nim pierwsze egzaminy dojrzałości, ogólne jak i hebrajskie…

Wymagano dwóch warunków, aby zapisać się na dalszą naukę w dużym gimnazjum: odpowiednich stopni na „małym świadectwie dojrzałości” oraz tego, aby rodzice byli w stanie opłacić wysokie czesne. Pierwszy warunek wypełniłam, gdyż byłam dobrą i utalentowaną uczennicą…Jeśli chodzi o drugi warunek, tutaj sprawy się komplikowały, gdyż czesne w gimnazjum było bardzo wysokie. Średnie wynagrodzenie w Polsce wynosiło około 300 złotych miesięcznie, a opłata za naukę w gimnazjum wynosiła około 60 za jeden miesiąc. Z powodu jej wysokości tylko dzieci z bogatych rodzin uczyły się w gimnazjum, co czyniło z niego elitarną i snobistyczną instytucję. Polityka zarządzania gimnazjum stanowiła, że uczniowie, których rodzice nie mogą dalej płacić czesnego, nie wolno im będzie kontynuować nauki czy uczestniczyć w aktywnościach towarzyskich. Jednakże, dyrektor szkoły przyznawał zniżki dla biednych, a w pewnych wyjątkowych przypadkach pełne zwolnienie z opłaty. Mojemu ojcowi przyznano prawo do zniżki dzięki jego znajomości z drem Chaimem Hilfsztajnem. Lekarz z zawodu, administrował całym gimnazjum a jako młody człowiek służył w armii polskiej i był dowódcą mojego ojca. Tato płacił tylko 41 złotych za każdego z nas. Pomimo niestabilnej sytuacji finansowej oraz wciąż wysokiego czesnego ojciec obstawał przy tym, abyśmy kontynuowali naukę – ja w gimnazjum hebrajskim oraz młodszy brat w małym gimnazjum.

Kształcenie w dużym gimnazjum zorganizowane było w trzech profilach nauczania humanistycznym, matematyczno-fizycznym oraz biologicznym, na którym ja się uczyłam. Polski był pierwszym językiem, w którym nauczano. Język hebrajski uważano za język drugi, a ministerstwo edukacji uznało przedmioty hebrajskie jako część przedmiotów maturalnych. Niemiecki był trzecim pod względem ważności językiem, a ja nie miałam z nim trudności, ponieważ już w dzieciństwie byłam wystawiona na niemiecką klasykę dzięki wielu książkom mojej mamy. Poza tym musieliśmy się uczyć także łaciny. Z drugiej strony, angielskiego i francuskiego uczyliśmy się w ramach prywatnych spotkań grupowych czy za dodatkową opłatą. W dużym liceum uczyła się czytać i pisać po hebrajsku, mimo że był to hebrajski literacki. Później, gdy przybyłam do Izraela, mój hebrajski brzmiał w jakimś stopniu ciężko i powodował śmiech i chichot ze strony słuchaczy.

W gimnazjum moim oficjalnym imieniem było Goldfinger, gdyż do uczniów zwracano się tylko po nazwisku. Lecz moi przyjaciele, którzy wszyscy byli Żydami, nazywali mnie Lusia. Przyjaciół Polaków nie miałam w ogóle.

Jeśli chodzi o aktywność towarzyską – administracja nalegała, aby odbywała się ona w ramach gimnazjum. Jedynym ruchem młodzieżowym, do którego można było dołączać, był ruch HaCofim Szel HaGimnasia. Zabroniono nam wstępować w szeregi ruchów syjonistycznych, takich jak Bnej Akiwa czy Gordonia, lecz pojawiali się uczniowie, którzy łamali tę dyspozycję.

W czasie świąt miały zwykle miejsce zamknięte uroczystości, wyłącznie dla uczniów gimnazjum. Tylko w Lag BaOmer, przy akompaniamencie gimnazjalnej orkiestry, odbywał się marsz uczniów spoza Krakowa.

Tempel była centrum całej działalności młodzieżowej gimnazjum, który uważany był za innowacyjny zarówno, jeśli chodzi o architekturę i o jej założenia tj., oświecone i postępowe. Główna idea, którą przedstawiali założyciele, to aby Żydzi, jako obywatele polscy, asymilowali się do środowiska nie-Żydowskiego. W związku z tym modlitwy odbywały się po hebrajsku przy akompaniamencie organów i chóru, jednakże modlitewniki tłumaczono w całości również na polski i niemiecki. Duża część uczestniczących w Templu na modlitwach szabatowych i podczas świat przybywała na miejsce na swoich powozach i swoimi samochodami. Siłą napędowa wśród założycieli był dr Jehoszua Thon, również jeden z założycieli gimnazjum, który w swoim domu nauczał dwie pierwsze klasy szkoły podstawowej…

Gdy zrobiłam się starsza, zwłaszcza po ukończeniu 14 lat, porządek mojego dnia był wypełniony i nic nie zostało z wolnego czasu. W związku z tym ograniczonym był mój udział w aktywnościach towarzyskich, który można podsumować do tylko kilku koleżanek z klasy. Gdy wracałam ze szkoły do domu, około godziny 14, zwykłam odrabiać zadania domowe oraz przygotowywałam się na egzaminy w nadchodzących dniach. W godzinach popołudniowych ojciec, a czasem również brat, zmuszał mnie do, żebym została w sklepie, gdy wychodził na załatwiać sprawy.

Ojciec wręcz z pedantyczną dokładnością obserwował moje kroki. Nalegał abym meldowała mu, gdzie idę zdecydowanie ustalał czas mojego powrotu. Za każdym razem, gdy się spóźniłam musiałam zdawać mu szczegółowy raport z tego, gdzie byłam, z kim spędzałam czas i co robiłam…

Zimą 1934 roku mama wraz z Markiem przenieśli do Rabki, natomiast Jurek i Ja zostaliśmy z ojcem z powodu pobierania przez nas nauki w gimnazjum…Po paru latach, gdy zmuszeni byliśmy opuścić Kraków i dołączyć do mamy w Rabce, nie zrobiłam tego, gdyż w Krakowie czułam się jak ptak uwięziony w klatce i nie byłam w stanie uwolnić moich pragnień i dążeń. Byliśmy przymuszeni do opuszczenia Krakowa z powodu zachowania mojego brata Jurka, który uczył się w małym gimnazjum i był bardzo inteligentny, lecz porzucił swoje umiejętności i talent w imię łobuzerki i nieposłuszeństwa. Kilkakrotnie otrzymywał ostrzeżenia, że jeśli nie naprawi swojego zachowania, nie będzie innego wyboru jak tylko położyć kres jego nauce. Kontynuował on jednak swoje lekkomyślne zachowanie. Po tym jak rzucił „śmierdzącą bombą” w kierunku jednego z nauczycieli, a raz podłożył jednemu z nich nogę w klasie, posunął się za daleko i postanowiono usunąć go ze szkoły. Jego wydalenie przyniosło również koniec mojego kształcenia pod koniec 11 klasy – przenieśliśmy się do Rabki…

Lato roku 1939, około dwa miesiące przed wybuchem wojny, pamiętam nie jako krótkie, zakończone tak tragicznie, ale jako bardzo słodki czas, którego już później nie zaznałam.